Do Sao Luis pojechalam nieprzygotowana. Znalam znazwe hostelu i adres, ale nie wiedzialam, jak tam dojechac. Wiedzialam, ze zeby dostac sie na Lencois musze dojechac do Barreinhas, ale nie wiedzialam, jak tego dokonac.

A zatem zarezerowala nam miejsce w vanie, ktory wyruszal o 2 w nocy. O drugiej podjechalo auto, ktore poprzewozilo nas po calym miescie zgarniajac jeszcze dwie inne osoby. W koncu dotarlismy do vana, ktory niestety nie byl niczym, czego sie spodziewalam. twarde fotele, ktore sie nie klada, brak amortyzacji i glosne towarzystwo totalnie uniemozliwilo tak potrzebny sen. Okolo 6 dojechalismy na parking, gdzie mielismy sie przesiasc na pick upy. To takie dosc spore auta, ktore maja za naczepie zamontowane fotele i dach. Okazuje sie, ze Santo Amaro jest po prostu posrodu pustyni i nie ma tak drog, wiec trzeba tam dojechac specjalnym autem z duzymi kolami. Ja poszlam do przodu, do srodka auta a ze mna zamiast Cynthii przyszedl jakis pan. Nie umialam zrozumiec, o czym panowie do mnie mowili i bylam tak zmeczona, ze mialam halucynacje. Co chwile mi sie wydawalo, ze zamiast korzenia jest przede mna pies, a zamiast drzewa - panie.

Coz moge powiedziec? To zdecydowanie najpiekniejsze miejsce, jakie w zyciu widzialam. Bialy piasek i niebieskie laguny. Ludzie, z ktorymi tam bylam mowili po angielsku, a jedna nawet po slasku! Kiedy w koncyu dostalam sie na gore auta, zeby moc robic milion zdjec, auto wjechalo w dziure i tak podskoczylam na siedzeniu, ze wyladowalam z ogromnym siniakiem na posladku. Kierowca zatrzymywal sie od czasu do czasu, zebysmy mogli poplywac, pochodzic i porobic zdjecia. Potem przerwa na lunch i znowu pustynia, zeby zobaczyc zachod slonca. Nastepnego dnia pojechalam znowu do Sao Luis, skad udalam sie do Fortalezy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz