niedziela, 19 października 2014

Tallin

Zbieram się i zbieram do napisania tej notki i nie umiem się zbierać. Mam tyle do opowiedzenia, ale jednocześnie wszystko wydaje mi się niewarte opowiedzenia. Mam mnóstwo przeżyć, ale jednocześnie wydaje mi się, że wcale ich nie mam. Ale może od początku.
Po ciężkim wspólnym poranku udało nam się dotrzeć na lotnisko. Ja chciałam być wcześniej tak w razie czego, ale z powodu zbyt wielu rzeczy, które trzeba było rano wykonać i zbyt małej ilości czasu, który na nie przeznaczyli nie zdążyliśmy na wcześniejszy pociąg. Okazało się, że oczywiście nie mieliśmy żadnych problemów, nawet był czas na hot dogi na śniadanie i obserwowanie Rosjan na lotnisku. Już w samolocie uświadomiłam sobie jak strasznie brakowało mi podróżowania oraz jakie to fajne podróżować ze swoim ukochanym. Lecieliśmy z Aeroflotem, największym rosyjskim przewoźnikiem, więc dodatkowo miło było siedzieć w dużym samolocie i mieć serwowane śniadanie (jakaż to odmiana dla Ryanaira i Wizzaira!). Cudnie było nie musieć przejmować się wizą i po prostu śmignąć sobie przez kontrolę paszportową. Lotnisko przepiękne, przytulne i zapraszające.
Dave na lotnisku w Tallinnie
Pierwszym szokiem po lądowaniu była cena biletu autobusowego do centrum: 1,50 Euro. Lotnisko jest tak blisko, że można przejść ten dystans w 40 minut. Pan kierowca mówi płynnym angielskim i nie ma problemu z odnalezieniem się. Na każdym rogu mapy, więc nie mieliśmy też problemów z odnalezieniem naszego hostelu. Znajdował się on na początku Starego Miasta, w przepięknej i spokojnej ulicy, a sam hostel był dość przytulny, choć jedno pomieszczenie z ubikacją i jedno z prysznicem to troszkę za mało. Trzy dni w Tallinnie spędziliśmy na chodzeniu.
Ulica naszego hostelu
Stare Miasto przeszliśmy wzdłuż i wszerz, na wzgórzu zamkowym byliśmy kilkakrotnie, wspięliśmy na szczyt wieży kościelnej skąd rozpościerał się widok na miasto, doszliśmy do portu i nawet znalazł się czas na zakupy. Niestety, ktoś w hostelu wyjął mi część pieniędzy z portfela kiedy brałam prysznic, ale staraliśmy się nie psuć sobie wakacji i szybko o tym zapomnieliśmy, umawiając się wpierw, że rezygnujemy z restauracji.
Tallin okazał się przepiękny, piękniejszy niż się spodziewałam. Był dla mnie cudowną odskocznią od gwaru i pośpiechu Moskwy. Pozwolił mi się wyciszyć i wypocząć. Jest idealnym miejscem na weekendowy wypad. Szukaliśmy podobieństw do Moskwy i ciężko było coś znaleźć. Tam nawet nie było ulotkowiczów! Myślę, że podobieństwa do Polski by się znalazły, m.in. pozbywanie się wszystkiego, co kojarzy się z komunizmem, nie ma już żadnych symbolów i żadnych nazwisk, o które w Moskwie potykam się na każdym kroku. I smutne, że choć nasz kraj jest wolny troszkę dłużej, Estonia wydaje się być krajem o wiele bardziej rozwiniętym. Ale może to tylko moje opinia?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz