Po ciężkim wspólnym poranku udało nam się dotrzeć na lotnisko. Ja chciałam być wcześniej tak w razie czego, ale z powodu zbyt wielu rzeczy, które trzeba było rano wykonać i zbyt małej ilości czasu, który na nie przeznaczyli nie zdążyliśmy na wcześniejszy pociąg. Okazało się, że oczywiście nie mieliśmy żadnych problemów, nawet był czas na hot dogi na śniadanie i obserwowanie Rosjan na lotnisku. Już w samolocie uświadomiłam sobie jak strasznie brakowało mi podróżowania oraz jakie to fajne podróżować ze swoim ukochanym. Lecieliśmy z Aeroflotem, największym rosyjskim przewoźnikiem, więc dodatkowo miło było siedzieć w dużym samolocie i mieć serwowane śniadanie (jakaż to odmiana dla Ryanaira i Wizzaira!). Cudnie było nie musieć przejmować się wizą i po prostu śmignąć sobie przez kontrolę paszportową. Lotnisko przepiękne, przytulne i zapraszające.
Dave na lotnisku w Tallinnie |
Ulica naszego hostelu |
Tallin okazał się przepiękny, piękniejszy niż się spodziewałam. Był dla mnie cudowną odskocznią od gwaru i pośpiechu Moskwy. Pozwolił mi się wyciszyć i wypocząć. Jest idealnym miejscem na weekendowy wypad. Szukaliśmy podobieństw do Moskwy i ciężko było coś znaleźć. Tam nawet nie było ulotkowiczów! Myślę, że podobieństwa do Polski by się znalazły, m.in. pozbywanie się wszystkiego, co kojarzy się z komunizmem, nie ma już żadnych symbolów i żadnych nazwisk, o które w Moskwie potykam się na każdym kroku. I smutne, że choć nasz kraj jest wolny troszkę dłużej, Estonia wydaje się być krajem o wiele bardziej rozwiniętym. Ale może to tylko moje opinia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz